matowe usta od golden rose


Witajcie :)

Już kilkukrotnie na łamach tego bloga pisałam o mojej obsesji na punkcie matowych ust (np. tutaj, tutaj i tutaj). W tej materii nic się nie zmieniło, jednak wciąż szukam matowej pomadki idealnej.
Muszę przyznać, że propozycja golden rose jak do tej pory najbardziej przypadła mi do gustu. Mam porównanie do kilku marek, między innymi do dwóch matów firmy mac i muszę przyznać, że bohaterka dzisiejszego posta, która kosztuje około 15 zł (!) wypada na ich tle wspaniale.


Velvet matte lipstick o numerku 14 jest najbardziej kremową i niewysuszającą matową szminką, z jaką miałam do czynienia. Dodatkowo, zwłaszcza w duecie z konturówką tej samej firmy, jest szaleńczo trwała. Na tle innych długotrwałych naustnych matów wyróżnia ją również fakt, iż beż problemu można dokładać warstwy lub poprawić makijaż nie zmywając wcześniejszej warstwy.

Jedyna wada, jakiej jestem w stanie się dopatrzyć to tanie opakowanie. Bardzo chętnie zapłaciłabym za tą pomadkę np. 30 zł, gdybym mogła otrzymać ją w bardziej gustownej oprawie.



Kolor określiłabym jako dość ciemny, wpadający w czerwień róż. Nie muszę chyba dodawać, że mam ochotę na kilka innych odcieni?
Poniżej możecie obejrzeć pomadkę w towarzystwie minimalistycznego, leniwego makijażu oka.






Znacie pomadki velvet matte?
Jakie są Wasze ulubione kolory?
Chcielibyście zobaczyć, jakich matowych pomadek mac'a używam?

Całuję, 
Ł.

ulubieńcy ostatnich tygodni

Witajcie :)

Długo mnie nie było. Dzieje się kilka rzeczy, które pochłonęły mnie bez reszty. Jednakowoż, cały czas bardzo brakuje mi bloga i przede wszystkim Was!
Dlatego wracam z luźną notką na temat kosmetyków, które podbiły moje serce w ostatnim czasie.
Zapraszam do lektury! :)


Ostatnimi czasy moja cera woła o pomstę do nieba. Jest tak źle, jak jeszcze nigdy nie było.
Dlatego bardzo ważną rolę w moim makijażu odgrywa podkład. Uważam, że ciężkie, mocno kryjące i bardzo matowe podkłady w stylu revlon colorstay jedynie podkreślają i uwypuklają niedoskonałości oraz nierówną fakturę skóry. Dlatego pomimo mieszanej (ostatnio) cery szukam podkładów o satynowym wykończeniu, ale dużej trwałości. Dlatego moim osobistym kosmetykiem wszech czasów stał się podkład bourjois healthy mix. Ten delikwent z pewnością zasługuje na pełną recenzję.

Niedawno kupiłam też zielony krem BB od lioele, który okazał się świetnym kosmetykiem. Jesteście zainteresowane jego bardziej wnikliwą prezentacją?


Od kilku miesięcy jestem wierna transparentnemu pudrowi matującemu od essence. Świetnie utrwala makijaż i dość dobrze utrzymuje mat. Uwielbiam nakładać go wilgotną gąbeczką!


Już kilkukrotnie pokazywałam na blogu czterokolorowy bronzer revlon. Jest to świetny produkt, który kosztuje grosze. Zdecydowanie wyparł z mojej kosmetyczki sfatygowany  puder bronzujący joko.


Jeśli nie mam czasu lub ochoty zastanawiać się, jakim różem okrasić policzki, zawsze sięgam po kompakt, który sprawdza się w każdym makijażu i dodatkowo jest bardzo łatwy w aplikacji. Mowa oczywiście o różu deep throat od Narsa.



Poniższego delikwenta nie trzeba nikomu przedstawiać ani reklamować. Rozświetlacz TheBalm jest już legendą.

Swoją drogą, wszędzie szukam i znaleźć nie mogę rozświetlacza amber diamond od Diora. Czy ktoś wie, jak mogę wejść w jego posiadanie? Po prostu muszę! ;)



W ostatnich tygodniach wykonałam zwrot o 180 stopni i zaczęłam namiętnie nosić kreskę na górnej powiece, choć do niedawna ta instytucja mogła dla mnie nie istnieć. Do jej wykonania potrzebuję m.in. czarnego cienie, który znajduję w palecie stila in the light (jej siostrę prezentowałam Wam TUTAJ).
Pozostałe odcienie doskonale dopełniają mój codzienny makijaż oka. Wypróbowałam też na sobie fenomen cienia kitten i potwierdzam jego wspaniałość ;)



Po długiej przerwie wróciłam do podkreślania brwi cieniami i znów niezastąpione okazało się taniutkie duo od essence. Jaśniejszym cieniem wypełniam przednią część brwi, a ciemniejszą podkreślam łuk oraz "ogonek". Mam tylko jedną uwagę: czemuż to opakowanie jest tak absurdalne?!


Na moich rzęsach od wielu miesięcy króluje żółty tusz lovely i nie planuję w tej kwestii większych zmian. Uwielbiam go!


Moim ostatnim ulubieńcem jest stosunkowo niedawny zakup - pędzel 6SS z inglota. Od dawna czułam brak dużego, puchatego pędzla do rozcierania cieni. Używam go codziennie do aplikacji koloru przejściowego w załamaniu,  ostatecznego blendowania cieni, a nawet pudrowania korektowa pod oczami. Planuję zakup większej ilości takich puchaczy, bo są szalenie użyteczne :)



Co tam u Was?
Czy któryś z tych produktów szczególnie Was zainteresował?
Jacy są Wasi makijażowi ulubieńcy?

Pozdrawiam,
Ł.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...