jingle bells, jingle bells...

Wesołych Świąt, Kochani!

Wypocznijcie, naładujcie akumulatory w rodzinnej (lub nie, jak kto woli) atmosferze :)
Ja wyjeżdżam na odludzie i bezinternecie, więc powrócę do Was dopiero w środę, ale za to ze wzmożoną siłą i zapałem. Mam w głowie mnóstwo tematów i recenzji, trzeba je tylko ziścić.
Tego właśnie życzę sobie :)

Niech wiosna będzie z Nami !(?)!
Ł.

tłumaczenie i nowa kuracja na wypadanie wlosów

Witajcie po dłuższej przerwie :)

Nie było mnie jakiś czas, ponieważ miło (?) spędzałam czas w Krakowie. Skąd ten znak zapytania? Otóż, byłoby naprawdę świetnie gdyby nie ta parszywa pogoda! Kto to widział, żeby pod koniec marca uczestnicy półmaratonu Marzanny mieli sople zawieszone u nosów?
Człowiek się zastanawia, dlaczego wylądował w Nowosybirsku zamiast na południu Polski, dopóki nie zobaczy oświetlonego ze wszystkich stron Wawelu. W sylwestra było dużo cieplej i przyjemniej. Howk.

Jak zapewne większość z Was wie, od dłuższego czasu walczę z nadmiernym (delikatne słowo) wypadaniem włosów. Przerażona przerzedzającą się czupryną (<= dobre ćwiczenie logopedyczne) wypróbowałam już bardzo wiele przeróżnych specyfików, spośród których tylko jeden pomógł, jednak w nie do końca satysfakcjonującym mnie stopniu. Zainspirowana TYM wizażowym wątkiem postanowiłam wypróbować ekstrakt z placenty. Zaczęłam go stosować 22 marca. 


Kosmetyk otrzymujemy w 12 jednorazowych szklanych fiolkach, każda z nich zawiera 6 ml płynu, który wcieramy w skalp. Ja zawsze staram się przy okazji wykonać masaż.


Taki sposób pakowania ma jedną zasadniczą wadę: jedną spośród trzech użytych fiolek ja, Łamaga, skaleczyłam się na tyle skutecznie, że oczom mym ukazała się kość. Nie sądzę, aby komuś jeszcze mogła przydarzyć się taka "przygoda".


Postaram się zrecenzować ten produkt, gdy tylko przetestuję go dogłębnie. Zachęcam do przeczytania wiazażowego wątku, który dostarcza wiele wiedzy.

Ł.

z ostatniej chwili - jagodowa bajka od catrice


Witajcie :)

Wpadam na chwilę późną wieczorową porą, aby pokazać Wam moje odkrycie ostatnich dni.
W Naturze będąc, dostrzegłam wyprzedaż wycofywanych produktów essence oraz catrice, a wśród nich pomadkę, która chodziła mi po głowie jakiś czas temu, a o której później zapomniałam.


Pomadka o uroczej nazwie "tell me a berry-tale" pochodzi z serii Ultimate Colour. Moim zdaniem idealnie odwzorowuje kolor zmiażdżonych jagód. Gdy te owoce są w nienaruszonym stanie, matowa skórka sprawia, że są dużo ciemniejsze. Kolor bardzo mi się podoba i uważam, że będzie pasował do wielu karnacji.


Właściwości pomadki są podobne, jak innych z tej serii. Wykończenie ma nienachalny połysk, nie wysusza ust, choć może podkreślać suche skórki. Nie jest bardzo trwała, ale jak dla mnie wystarczająco. Ze względu na ciemny kolor najlepiej jest aplikować ją pędzelkiem.
Warto wspomnieć również o opakowaniu, które jest bardzo ładne, jak na tę półkę cenową, ma swój ciężar oraz uwielbiany przeze mnie "klik" ;)


Jeśli się pospieszycie, zapewne upolujecie jeszcze egzemplarz jagodowej bajki dla siebie, w dodatku w świetnej cenie nieprzekraczającej 12 zł :)
Tutaj możecie zobaczyć swatche innej pomadki catrice, którą bardzo polubiłam.


Podobają Wam się takie kolory, Dziewczyny?
A może nie lubicie nosić ciemnych pomadek?

Dobranoc,
Ł.

nudziak (dla mnie) doskonały :)


Witajcie :)

Po pierwsze, chcę Was przeprosić za to, że ostatnio mnie sporo mniej na blogu. Przygotowania ślubne nabrały tempa, a ostatni weekend spędziliśmy na kursie przedmałżeńskim, który był dla mnie iście traumatycznym przeżyciem. W dodatku światło nas nie rozpieszcza, o czym same dobrze wiecie. Mam nadzieję, że znajdziecie moje wytłumaczenia sensownymi ;) 


Dziś na blogu zdjęcia lakieru, który jest moim zdaniem po prostu piękny. Bell Glam wear nr 401 to tak zwany "nudziak" z dużą dozą różu. Ten dodatek bardzo mnie cieszy, bo nie lubię u siebie efektu "dłoni manekina", jaki dają czysto beżowe lakiery. 


Lubicie paznokcie nude?

Ja nigdy nie przepadałam za takim manicure, ale ten lakier mnie urzekł. Poza tym, jest bardzo uniwersalny i nadaje się na każdą okazję.

Dobranoc,
Ł.

missha signature wrinkle filler bb cream - moje pierwsze wrażenia


Witajcie :)

Chyba nie będę oryginalna, jeśli zapytam: dlaczegóż, ach dlaczegóż za oknem jest to, co jest?
Przez tą iście styczniową pogodę odechciewa mi się żyć, a w dodatku zdjęcia wychodzą fatalne ;)
Wiecie może z jakiegoś "pewnego" źródła, kiedy ma nadejść upragniona wiosna?

Chcę dziś Wam pokazać, jak prezentuje się na twarzy mój pierwszy (!) bb cream. Tak, jestem chyba ostatnią osobą w blogosferze, która do tej pory nie korzystała z dobrodziejstw tego wynalazku. Od dawna było mi z "bebikami" nie po drodze. Zawsze coś stało na przeszkodzie. Wiedziałam jednak, że nasz czas w końcu nadejdzie, ponieważ od zawsze byłam fanką raczej lżejszych podkładów, a to zbliżona kategoria. 

Wracając do mojej wstrząsającej historii, jakiś czas temu trafiłam na wyprzedaż u Ajki, a w niej mój wymarzony (po przeczytaniu recenzji Sroczki czyli Maus) bebik missha signature wrinkle filler. Nie ukrywam, że znaczenie miał również wygląd opakowania, które jest naprawdę przepiękne.


Co możemy o tym bb kremie przeczytać na KWC?

Signature Wrinkle Filler to dwufazowy krem BB posiadający działanie przeciwstarzeniowe i nawilżające, jednocześnie wypełniający zmarszczki i rozszerzone pory dla zapewnienia rozświetlonej, nieskazitelnej cery. Faza biała odpowiada za wypełnienia zmarszczek i wyrównanie powierzchni skóry, faza beżowa wyrównuje koloryt cery. 
Krem zawiera w składzie między innymi: Syn-Ake (peptyd silnie rozkurczający, o natychmiastowym działaniu podobnym do botoxu), Decorinyl (peptyd pobudzający i kontrolujący wzrost włókien kolagenowych, zwiększa jędrność i elastyczność skóry), 1HYALUROSMOOTH LS 8998 (pochodna kwasu hialuronowego o działaniu nawilżającym i wygładzającym), Multivita Ceramide (kompleks retinolu, witaminy E, ceramidów, kwasu GLA o działaniu przeciwzmarszczkowym, antyoksydacyjnym i nawilżającym), Wyciągi z róży, eukaliptusa, mięty, drzewa herbacianego, SLLS (lipid skóropodobny złożony z ceramidów, kwasów tłuszczowych i cholesterolu o działaniu wzmacniającym, ochronnym i utrzymującym nawilżenie skóry).
Sposób użycia: przed aplikacją wycisnąć odpowiednią ilość na powierzchnie dłoni i wymieszać obie fazy kremu BB.
Dostępny w odcieniach: 21, 23.
żródło: wizaz.pl



 Na chwilę obecną, po kilku użyciach, jestem zachwycona działaniem kremu na mojej skórze. Na recenzję oczywiście jeszcze przyjdzie czas. Odrobinę przeraził mnie najdłuższy skład, jaki w życiu widziałam (znajdziecie go na KWC), jednak większą jego część stanowią różne ekstrakty roślinne. Mam nadzieję, że krem nie zrobi mi żadnej krzywdy. Dziś, aby pokazać Wam realny efekt, jaki daje na skórze, nałożyłam go na nagą, pokrytą jedynie kremem na dzień twarz i jedynie pod oczami wklepałam odrobinę korektora healthy mix bourjois, o którym pisałam więcej tutaj.
Na poniższych zdjęciach, możecie dostrzec różnicę pomiędzy twarzą saute a pokrytą jedną pompką missha signature:



Co myślicie o takim efekcie?
Miałyście ten krem?
Jakie bebiki możecie polecić dla cery normalnej lub suchej?

Całuję,
Ł.

pastelowo - błękitne jezioro i różowa panna


Witajcie :)

Nie skomentuję tego, co dzieje się na dworze, bo za każdym  razem, gdy wyglądam przez okno, na usta cisną mi się niecenzuralne słowa. Postaram się osłodzić sobie i wam rzeczywistość dwoma rzeczami: energetyzującym kolorem na paznokciach oraz przepysznym deserem.


Udało mi się upolować ten lakier w najbardziej odległym od mojego miejsca zamieszkania rossmannie. Był ostatni. Niestety, Oleskowa brzoskwinka już nigdzie się nie uchowała. Wróćmy jednak do współ - bohatera dzisiejszej notki. Lakier wibo Gel Like w kolorze blue lake został stworzony przy udziale blogerki Gosi. W buteleczce jest ucieleśnieniem marzeń - pastelowy, mocno rozbielony błękit, o jakim od dawna śniłam. Na paznokciach ukazuje jednak inne, ciemniejsze oblicze. Do tego oblicza bardziej pasuje nazwa lakieru. Staje się on ciemniejszy i bardziej nasycony. Taki też mi się podoba :)


Lakier jest bezdrobinkowy, ale ma podobne właściwości, jak sorbet miętowy autorstwa Siouxie, który pokazywałam Wam tutaj. Nakłada się bezproblemowo, choć jest dość gęsty, kryje po dwóch warstwach. Ja przykryłam go kołderką seche vite.


Przed Wami druga bohaterka dzisiejszej notki - malinowa panna cotta, która umilała nam pewne mroczne zimowe popołudnie. Jest kremowa i rozpływa się w ustach, pachnie malinami z własnego krzaczka i naprawdę poprawia humor. Kasiu, dodaje przepis, tak jak obiecałam :)


Cytuję za Anią z bloga Strawberries from Poland:

"TRUSKAWKOWA PANNA COTTA (light)

80 g mrożonych albo 50 g świeżych truskawek
1i 3/4 szklanki maślanki
6 łyżek cukru
2,5 łyżeczki żelatyny
1/4 szklanki mleka
1/4szklanki śmietanki 30% (albo 36%)

Jeśli używam mrożonych truskawek, to je rozmrażam i lekko odciskam z nich sok. W miseczce miksuję maślankę z cukrem i truskawkami. Przecieram masę przez gęste sito. Żelatynę zalewam mlekiem. Śmietankę zagotowuję, po czym lekko ostygniętą mieszam z mlekiem z żelatyną. Mieszam, dopóki żelatyna się nie rozpuści.

Następnie wlewam do truskawkowej masy śmietankę z żelatyną i szybko mieszam. Masa truskawkowa nie może być zimna, ponieważ dolana do niej żelatyna, zamiast pomieszać się z masą, zetnie się w drobne grudki. Aby temu zapobiec, można nawet leciutko podgrzać truskawkowo-maślankową masę.

Gotowy płyn przelewam do małych salaterek albo specjalnych foremek. Schładzam w lodówce kilka godzin.

Przed podaniem moczę chwilę salaterki w ciepłej wodzie, dzięki temu zabiegowi panna cotta bez problemu odejdzie od naczynia. Wykładam deser do góry dnem na talerzyki. Panna cotta świetnie smakuje ułożona na kałuży z truskawkowego przecieru albo polana sosem owocowym."



Ja zamiast truskawek użyłam malin, które sama zamroziłam latem, a żelatynę zastąpiłam agarem, aby deser był całkiem "mój" :)

Lubicie pastele?
Jak spędzacie ten piątkowy wieczór?

Pozdrawiam,
Ł.

hitowy makijaż :)


Witajcie!
Jak Wam mija tydzień? Na szczęście dla większości, chyli się już ku weekendowi :)
Ja postanowiłam , po okresie posuchy i lenistwa, zmobilizować się znów do wykonywania makijażu przynajmniej co drugi dzień. Przed Wami efekty moich poczynań, czyli makeup zmalowany moimi hitami wszech czasów w kategorii kosmetyków kolorowych. 


Makijaż oczu jest banalny i wspaniały, kiedy nie za bardzo mam czas. Cała ruchoma powieka pokryta jest cieniem color tattoo w kolorze "on and on bronze", który ma wspaniały połysk oraz niesamowitą trwałość. W załamaniu powieki roztarłam mój ulubiony cień z paletki sleeka ultra matte darks, czyli "villan" - niejednoznaczny fiolet, który dopiero na oku ujawnia swoją głębię. Więcej o tej palecie możecie poczytać tutaj. Dolną powiekę oraz zewnętrzny kącik oka podkreśliłam ukochaną granatową kredką flormaru. Ma piękny kolor, niemigrujący brokat oraz dość dobrą trwałość. Swatche znajdziecie w tym poście.


"Co masz na ustach?" zapytacie zapewne ;)
Jest to mój ulubiony koralowy duet, któremu poświęciłam nawet osobną notkę. Tą notkę.
Niewidoczny na zdjęciach róż to "ooh la la" od Lily Lolo, a rzęsy pomalowałam moim ulubieńcem - growing lashes od wibo. Ta maskara ma świetny stosunek jakości do ceny.
W makijażu udział wzięli:


Lubicie takie połączenia kolorystyczne?
Chciałybyście poczytać więcej na temat paletek sleek oraz mojej opinii o nich?

Pozdrawiam Was serdecznie,
Ł.

miętowy sorbet od Siouxie - bardzo wiosenne paznokcie


Witajcie :)

Przywołuję wiosnę. Postanowiłam malować paznokcie na świeże i radosne kolory.
O istnieniu serii lakierów Gel Like od wibo, stworzonej przy udziale blogerek, dowiedziałam się dopiero niedawno. Oczywiście zamarzyła mi się Oleskowa brzoskwinka oraz turkusowy błękit, kiedy jednak stanęłam przed szafą wibo, ujrzałam dużo pustego miejsca w miejscu, gdzie powinny się znajdować wymienione lakiery. W oczy rzuciła mi się jednak bardzo żywa, choć pastelowa (moim zdaniem) pistacja od Siouxie. 


Lakier nosi numer 8 oraz nazwę "mint sorbet". Formuła jest kremowa z dużą ilością shimmeru w nieokreślonym kolorze. Lakier ma dość gęstą konsystencję, łatwo rozprowadza się po płytce. Schnie dość wolno, dlatego pokryłam go warstwą seche vite. Nie zauważyłam żadnego ciągnięcia się lakieru, o którym pisały dziewczyny w kontekście innych kolorów z tej serii. Odnośnie trwałości, będę musiała dokonać aktualizacji, ponieważ pomalowałam nim paznokcie dopiero wczoraj.



Jak się Wam podoba sorbet miętowy od Siouxie?
Lubicie pastelowe paznokcie?

Dobranoc,
Ł.

zimie już podziękujemy - ostatni "zimowy" makijaż :)

Witajcie :)
Jak Wam minął weekend? Mnie dużo czasu zajęły wojaże, w związku z czym dopiero teraz przychodzę do Was z makijażem wykonanym kosmetykami, o których pisałam w ulubieńcach początku roku.
Wspomniałam, że wreszcie znalazłam sposób na aplikację cieni w kremie maybelline color tattoo. Od tamtej pory bardzo lubię ich używać na całą powiekę, jako baza pod cienie. W dzisiejszym makijażu nałożyłam odcień permanent taupe na ruchomą powiekę. Dzięki temu makijaż wytrzymał w nienaruszonym stanie 10 godzin.


W wewnętrznym kąciku oraz pod łukiem brwiowym mam cień catrice, którego swatche znajdziecie tutaj. W załamaniu powieki nałożyłam inglotowy double sparkle 465, a dolną powiekę podkreśliłam fioletem pearl 466. Ich swatche znajdziecie w tej notce.


Na policzki nałożyłam odrobinę brzoskwiniowego różu the balm - frat boy, o którym również pisałam w notce na temat ulubieńców ostatnich miesięcy. O moich różach tej marki pisałam więcej tutaj. Usta maznęłam fenomenalnym balsamem clinique i choć już teraz bym go nie kupiła, nie mogę mu odmówić jakości oraz pięknego koloru.


Lubicie cienie w kremie?
Używacie ich jako bazy pod te prasowane?

Ja już marzę o wiośnie, wypatruję jej pierwszych oznak i dostrzegam je, często dzięki sile wyobraźni ;)
Jutro napiszę Wam o pięknym lakierze autorstwa naszej Siouxie, który jest wprost stworzony do przywoływania najpiękniejszej z pór roku :)

Ł.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...