Witajcie późną nocą ;)
Dziś chciałabym pokazać moich ulubieńców początku 2013 roku. Te dwa miesiące były dla mnie dość intensywne, w związku z czym nieco zaniedbałam bloga. Ale nie zaprzestałam się przecież pacykować różnymi mazidłami. Zatem na początek, kosmetyczni ulubieńcy:
W sferze pielęgnacji twarzy jest kilka kosmetyków, które mnie urzekły i z pewnością pozostaną w mojej kosmetyczce na dłużej.
Olejek myjący z biochemii urody to mój hit wszech czasów, piszę to z pełną odpowiedzialnością :) Tutaj pisałam, że podczas wieczornego oczyszczania twarzy zawsze na początek używam czegoś, co wstępnie rozpuści makijaż oraz zanieczyszczenia, aby łatwiej było je usunąć w późniejszych etapach. Taki zemulgowany olej spisuje się w tej roli fenomenalnie.
Krem na dzień od baikal herbals bardzo polubiłam za jego lekką formułę oraz śliczny, delikatny zapach. Świetnie się sprawdza pod cięższe filtry. Polecam zwłaszcza mieszanym cerom.
Krem żurawinowa witalność apis nie jest bez wad, jednak stosunek jakości do ceny jest wprost fenomenalny, a sam krem jest dość odżywczy, dobrze spisuje się użyty na noc, po nałożeniu serum. Lubię też kremować nim włosy.
Olej arganowy jest od dawien dawna moim ulubionym olejem do pielęgnacji skóry. Świetnie się sprawdza przy suchej cerze, zwłaszcza w połączeniu z czymś nawilżającym, na przykład kwasem hialuronowym, bądź dodany do porcji kremu. Mój KWC.
Pomimo, iż w pielęgnacji ciała preferuję oleje wcierane na mokro po prysznicu, jednak nie mogę się powstrzymać od próbowania nowych mazideł. Tak właśnie było z masłem hreen pharmacy olej arganowy i figi. Wypróbowałam i przepadłam. Pomimo, że jego skład nie jest olśniewający, masło idealnie trafia w moje gusta. Jest bardzo gęste, a jednocześnie w kontakcie ze skórą zyskuje cudowny poślizg, którego tak często brak tego rodzaju produktom. Wspaniale się rozprowadza, pozostawia skórę natłuszczoną, ale nie lepką i pięknie pachnie. Doskonale spisuje się również na włosach. Z pewnością wypróbuję również inne warianty "smakowe" ;)
Pozostając w temacie włosów, po raz kolejny wróciłam do stosowania wcierki przeciwko wypadaniu Babuszki Agafii, o której pisałam w trochę w tym poście. Okazuje się, że jest to jedyny specyfik, który jest w stanie w pewnym stopniu powstrzymać emigracje mojego owłosienia.
Olej makademia działa na moje włosy prawie tak wspaniale, jak olej sezamowy, a ma nad nim zasadniczą przewagę: nie cuchnie kanałem ;)
Ze względu na brak czasu oraz chęci do wszystkiego, co nie jest snem, przez ostatnie dwa miesiące malowałam się bardzo skromnie. Prawie zawsze rezygnowałam z podkładu. Zazwyczaj podkreślałam tylko brwi (jak zawsze paletką inglota) i używałam różu. Najczęściej był to frat boy od the balm w cudnym morelowo-brzoskwiniowym kolorze. Jego swatche znajdziecie tutaj.
Jeśli już zdecydowałam się podkreślić oczy, decydowałam się na cień w kremie color tattoo w kolorze permanent taupe. Przeżył on swój renesans, kiedy w końcu odkryłam, że tego rodzaju cienia świetnie aplikuje się do tej pory bezużytecznym karma brush z urban decay.
Spośród cieni prasowanych najchętniej używałam tej palety z inglota w kooperacji z pędzlem do rozcierania H74.
Może któreś z tych kosmetyków należą również do Waszych ulubieńców?
Czego najchętniej używałyście na progu nowego roku?
Życzę wszystkim słodkich snów,
Ł.